JEDZ, MÓDL SIĘ, KOCHAJ
Elizabeth Gilbert
Walczyłam
z depresją, jakby to była walka mojego życia; i tak w istocie było. Stałam się
badaczką własnych depresyjnych doświadczeń, próbowałam rozwikłać przyczyny. Co
jest źródłem czarnej rozpaczy? (...) Czy ma podłoże genetyczne? (...) Czy to
sprawa kulturowa? (Pokłosie prób odnalezienia równowagi w tym coraz bardziej
stresującym i alienującym środowisku wielkomiejskim przez postfeministyczną,
amerykańską, robiącą karierę zawodową dziewczynę?(...) Czy wiąże się z karmą?
(…) Z hormonami? Z dietą? (…) Czy to przejaw powszechnej tęsknoty za Bogiem?
Czy wynika z zachwiania równowagi chemicznej? Czy też po prostu ktoś powinien
mnie przelecieć?
Przeczytanie duchowego
podręcznika XXI wieku to nie tylko konieczność (to słowo zbytnio kojarzy się z
klasycznymi lekturami szkolnymi), co przyjemność i wyjątkowa nauka nie tylko
dla kobiet, ale dla każdego, kto zmaga się z kryzysem duchowym czy uczuciowym.
Elizabeth Gilbert na kilka chwil zabiera nas w swoją podróż pełną przygód a
zarazem medytacyjnego spokoju.
Wszystko zaczyna się, gdy autorka
kończy trzydzieści lat i ze smutkiem stwierdza, że wcale nie ma ochoty być
matką, a jej małżeństwo to młodzieńcza fikcja, w której nie znajduje już
dawnego szczęścia. Po przełomowej nocy, kiedy Liz po raz pierwszy zwraca się w
modlitwie do Boga, uświadamia sobie życiowe błędy i postanawia się rozwieść.
Choć decyzja ta nie jest zbyt sprawiedliwa względem jej kochającego męża, to
nie mam złudzeń, że Liz potrzebuje zmiany. Dlatego postanawia odbyć całoroczną
podróż po trzech nieprzypadkowym krajach – Włoszech, Indiach i Indonezji, by
znaleźć rozwiązanie, wewnętrzny spokój i porozumienie z Bogiem, jakkolwiek by go
nie nazywano. W każdym z tych państw odnajdzie radość, zrozumienie, a
ostatecznie odpowiedź na nurtujące ją pytania.
Elizabeth Gilbert jest przede
wszystkim dziennikarką i eseistką, ale jej autobiograficzna powieść podbiła
świat literatury non-fiction i szybko stała się inspiracją dla reżysera Ryana
Murph'ego, który już w 2010 roku zekranizował dzieło E. Gilbert. Niewiele można
powiedzieć o samej autorce, nie zdradzając fabuły książki, która jest swoistym
dziennikiem podróży i częścią biografii autorki.
Widać z jaką łatwością posługuje się
ona językiem publicystycznym, które pozwalają na płynne czytanie ciekawych i
nienarzucających się opisów. Tym sposobem sprawozdanie z długiej podróży nie
wydaje się monotonnym monologiem narratora, a przemyślenia i uczucia, którymi
się dzieli są inspiracją do włączenia się w burzę mózgów. Gilbert korzysta z
językowej ekspresji i nie oszczędza nam wielkich liter, zwłaszcza, gdy w grę
wchodzi gwałtowny język włoski. Zwroty z obcego języka wydawać się mogą
męczące, dla kogoś niezaciekawionego filologią romańską, ale mnie i zapewne
każdego miłośnika śródziemnomorskiego dialektu na pewno będą bawić i cieszyć.
Zwłaszcza powtarzane często cafone. Wiedza Elizabeth przelewa się nie
tylko lingwistycznie, widać ją w każdym zdaniu. Czuć, że pochodzi ona z miasta
ambicji, z Nowego Yorku.
Zaskakujące jest to, że uporczywie
szukając pomocy wobec kryzysu duchowego, pomogła mi książka, po której nie
spodziewałam się zbytniej religijności. I nie znalazłam jej oczywiście, chociaż
może religijność Jedz, módl się, kochaj jest bardziej bliższa Bogu, niż
ta stereotypowa. Nie mniej jednak poczułam głęboki związek z główną bohaterką,
zarazem autorką. Przez dwa tygodnie, odkrywając umysł Liz, znalazłam wiele
aspektów dotyczących także i mojego życia, i pewnie nie tylko mojego, lecz
każdego czytelnika z osobna. Przyznam, że bez wątpienia najbardziej podobała mi
się sielankowa podróż po Włoszech. Mentalny powrót do znanych mi w Rzymie
miejsc, widok bosko przystojnych Włochów i abstrakcyjnie boskiego Trytona w
znanej fontannie blisko Schodów Hiszpańskich. Specyficzne ciepło nie tylko
pogodowe, lecz także społeczne narodu włoskiego. Z uśmiechem zgodziłam się
ze stwierdzeniem, że słowem Rzymu jest
SEKS. Jednak najmocniej wzięłam do siebie historię o bezpośredniej modlitwie,
która namawia do luźnych i przyjacielskich stosunków wobec boskiej opatrzności.
Być może nie jest łatwo przebrnąć
kilkaset strony autobiografii, w której większość czasu zajmują autorce
przemyślenia. Ale gdy potraktuje się ją jako niezależny poradnik, niezwiązany z
niczym życiem i pokornie zgodzi się z rozmyśleniami E. Gilbert, na pewno
odnajdzie się w tej książce niewymagającą ostoję dającą nam alternatywę na
radzenie sobie z problemami. Albo może nawet ostateczną odpowiedź.